Od lipca świetlicę wiejską w Masowie zdobi piękny mural, przedstawiający malownicze elementy lokalnej flory i fauny, w tym borsuka, który obok łasicy i tchórza jest najczęściej spotykanym ssakiem na tym terenie. Powstał w ramach konkursu Samorządu Województwa Opolskiego „Opolska Wieś Przyszłości – Wieś Malowana”, a inspirację stanowiły rysunki zasłużonego mieszkańca Masowa, leśniczego Jarosława Janickiego, który był człowiekiem wielu pasji, takich jak łowiectwo, wędkarstwo, rysunek i pisarstwo. O procesie powstawania muralu oraz sztuce w ogóle rozmawialiśmy z jedną z autorek dzieła – Iwoną Kubarską.
Natalia Krawczyk: Jak to się stało, że mieszkanka Podkarpacia pojawiła się w gminie Łubniany?
Iwona Kubarska: W Opolu mieszkałam ponad 10 lat, tam też nawiązywałam znajomości, które doprowadzały mnie do różnych ścian, jakie udało mi się pomalować. Gmina Łubniany szukała wykonawcy muralu i choć miała kilka innych propozycji, na podstawie mojego portfolio i podejścia uznano, że będę najlepszym wyborem.
N. K.: Jak długo trwała praca nad muralem?
I. K.: Prace trwały ponad tydzień, w pełnym słońcu, upale i po 14 godzin dziennie. Proces tworzenia nie zaczyna się jednak przy murze, a już na poziomie projektowania. W Masowie było to dużym wyzwaniem, ponieważ mural jest hołdem dla zasłużonego mieszkańca miejscowości – pana Jarosława Janickiego, leśnika, człowieka renesansu, który miał miarę w oku, talent w ręku i był odkrywcą tego, co nas otacza. Bardzo interesujący człowiek. Tworzył piękne grafiki, z których powstał mural. To też stanowiło wyzwanie, bo jako artystka zazwyczaj wykonuję tylko swoje projekty. Nie było lekko. Odtworzenie ruchu kresek i dynamiki obrazu Janickiego przez Kubarską było jak starcie dwóch artystów, zdecydowanie trudniejsze niż wykonanie w pełni własnego projektu.
N.K.: W pracy w Masowie miała Pani wsparcie Adriana Lipowskiego.
I.K.: Z Adrianem współpracujemy regularnie przy ostatnich realizacjach. To mój partner „w zbrodni”, jak i w życiu. Uzupełniamy się. Jest podwójnym inżynierem, który ma głowę na karku tam, gdzie ja ją tracę. Bez niego to by się nie udało, nie dałabym rady bez jego nieocenionej pomocy i zaangażowania. Na początku mojej drogi współpracowałam też z Grzegorzem Dziergasem, który wciąż pomaga mi przy dużych projektach, gdzie potrzebujemy więcej rąk do pracy oraz innych technik. Jest genialny, uwielbiam z nim pracować.
N.K.: Jak ocenia Pani projekt, który powstał z rysunków Jarosława Janickiego?
I.K.: Uważam, że jest rozkoszny, ale też trudny do wykonania, bo w gąszczu różnych kresek trzeba wydobyć kształt, spróbować jak najlepiej oddać wrażenie lekkości innego artysty, a przy tym zachować swoją indywidualność twórczą.
N.K.: Jak będzie Pani wspominać Masów, jego mieszkańców i całą gminę Łubniany?
I.K.: Bardzo dobrze! Mieszkańcy przyjęli nas jak swoich, przeprowadziliśmy ciekawe rozmowy, które zbliżyły nas do siebie, a wracając późno w nocy na kwaterę widzieliśmy piękne leśne zwierzęta. Bardzo chętnie tam wrócimy, żeby znowu coś zmalować.
N.K.: Od czego zaczęła się Pani przygoda ze sztuką?
I.K.: Ta przygoda trwa od dziecka – malowałam, śpiewałam, tworzyłam machiny z tego, co znalazłam w szufladach. Od zawsze miałam dużą wyobraźnię, umiałam zająć się sama sobą i zorganizować sobie zabawy. Mama zapisała mnie też do Gminnego Ośrodka Kultury w Rędzinach pod Częstochową, bo pochodzę ze Śląska. Tam poznałam różne techniki, wpadłam jak śliwka w kompot w świat sztuki. Odkąd pamiętam, namiętnie oglądałam też programy o tej tematyce. Rodzice czasami budzili mnie, żebym obejrzała program, w którym pewien radosny pan malował i uczył tego innych. Prenumerowali również dla mnie gazetki dla artystów.
N.K.: Mural w Masowie nie był pierwszym Pani autorstwa.
I.K.: Mój pierwszy mural powstał w Zabrzu, zimą. Zabrał mnie tam mój artystyczny wspólnik Grzegorz, który wprowadził mnie w świat murali, uczył i był cierpliwy. Jestem mu ogromnie wdzięczna, że we mnie uwierzył i mogliśmy współpracować. W Zabrzu stworzyliśmy mural reklamowy dla Tauronu. Zamarzły nam farby, „kradliśmy” prąd z klatki schodowej, a w dodatku zaczął padać śnieg, co przy pracy na rusztowaniu nie jest raczej wskazane. Ale to pierwsze doświadczenie nie mogło być lepsze. Później namalowaliśmy razem murale w Zielonej Górze czy w przedszkolu prywatnym pod Opolem, gdzie realizowaliśmy już w pełni nasze projekty.
N.K.: Podobnie jak Jarosław Janicki jest Pani człowiekiem renesansu. W jakich obszarach Pani tworzy?
I.K.: Tworzę to, na co mam ochotę i do czego rwie się moje serce. Przepadam w świecie muzyki, śpiewałam już w kilku zespołach, dalej szukam swojego głosu, trochę pobrzękuję na keyboardzie. Maluję po ludziach, rzeczach i ścianach – akwarelami, akrylami, robię grafiki cienkopisami czy markerami plakatowymi, robię tatuaże, murale i tworzę sztukę na ubraniach oraz butach. Trochę rzeźbię, ostatnio zaczęłam też nagrywać podcasty na temat sztuki, tatuażu i filozofii. Staram się wychodzić ze swojej głowy i kto wie, gdzie mnie to doprowadzi. Jedno jest pewne – każdego dnia cieszę się tym, co robię.
N.K.: Czy któryś z tych obszarów jest dla Pani szczególnie ważny albo najbardziej Panią obecnie pochłania?
I.K.: Obecnie najwięcej czasu spędzam, malując obrazy akwarelami. Siedząc po nocach tworzę całą serię, co daje mi ogrom energii. Kocham jesień i zimę, wtedy jestem najbardziej kreatywna.
N.K.: Co najchętniej robi Pani poza tworzeniem?
I.K.: Rozmawiam z ludźmi, bo ich kocham. Wszystko co robię i tworzę ma zachęcić do rozmowy, do poruszania przeróżnych tematów. Najgorzej gdy sztuka jest niema, gdy nie daje emocji. A ja chcę inspirować do rozmowy, nabierania nowych perspektyw. Chcę leczyć duszę, również swoją.
N.K.: Planuje pani zająć się czymś jeszcze w swojej pracy twórczej?
I.K.: Zawsze planuję, ale czym? Tego nikt nie wie. Moja marka nazywa się „Kubarska! Co tym razem?” i sama zawsze się nad tym zastanawiam. Co tym razem?
N.K.: Dziękuję za rozmowę.
fot. archiwum prywatne